Warto Wiedzieć
|
Rzecz o Małej Wenecji Cháveza i nie tylko
Kategoria: Wszystkie Artykuły » Inne
Nasza podróż życia miała swój początek w Wenezueli - kraju absurdów, nierówności społecznych oraz wszechobecnej korupcji. Wylądowałyśmy w Caracas, samym epicentrum kryminału. Okratowane okiennice, podwójne drzwi w mieszkaniach, jak też uzbrojona w pokaźne karabiny żandarmeria nie dodają stolicy uroku. Wręcz przeciwnie, zdają się być idealną scenografią do rozgrywającego się w tym państwie dramatu. Lotnisko im. Simóna Bolívara w Caracas już od momentu wylądowania wydawało się nam mocno podejrzane - celnicy chytrze spoglądali na trzy blondwłose Europejki, z dziwnym uśmiechem na ustach życząc nam udanej podróży. Ale zaraz, zaraz... Czy na pewno trafiłyśmy do bramek migracyjnych? Czy ci odziani w komiczne T-shirty panowie z bejsbolówkami na głowach to na pewno pracownicy największego lotniska w kraju? Wszystko na to wskazuje - dostajemy bowiem pieczęć wjazdową i tym samym przechodzimy przez pierwszą bramkę na innym kontynencie, nieświadome, co czeka na nas tuż za rogiem. Nie zdążyłyśmy jeszcze nawet wyjść z terminalu przylotów, kiedy to osaczyła nas inna grupa pracowników lotniska. "Dinero, dinero?" (z hiszp. pieniądze) - pytał nas każdy z nich, proponując nam wymianę dolarów na ichnią walutę- boliwary. Oczywiście, handel taki jest nielegalny i surowo karany, dlatego też po uzgodnieniu dogodnej dla obu stron stawki, razem z jednym z nich udajemy się na zewnątrz, by dokonać transakcji "po cichu". Zapytacie- dlaczego? Sprawa jest prosta- gdybyśmy zdały się na banki, straciłybyśmy przynajmniej 1/3 wymienianej kwoty- tak ostrzegały blogi podróżnicze. W dodatku Wenezuelczycy mają ogromne problemy z zakupem innych walut, szczególnie dolarów amerykańskich. Restrykcje i limity wprowadzone przez rząd prezydenta Cháveza sprawiają, że wielu z nich pała się nielegalnym interesem, by pozyskać je i odkładać - na wypadek, gdyby chcieli kiedyś wyemigrować... tudzież po prostu wyjechać na wakacje do innego kraju. Tak też dobiłyśmy targu korzystnego dla obu stron i wsiadłyśmy w rzekomo oficjalną taksówkę, która zawiozła nas do naszego hosta z Couchsurfingu*. Caracas nocą zrobiło na nas ogromne wrażenie - z tym, że to właśnie tutaj o tej porze diabeł mówi dobranoc... O tym przekonałyśmy się już następnego dnia. Odziane tylko w krótkie spodenki i cienkie T-shirty ruszyłyśmy eksplorować miasto, czego szybko zresztą pożałowałyśmy. Namolne spojrzenia, krzyki i gwizdy nie umilały nam zwiedzania. Raz zapytałyśmy któregoś z policjantów o drogę, na co uzyskałyśmy odpowiedź szablonową, krótką, wypowiedzianą tonem pełnym zawiści. Tego uczucia nie zapomnimy do końca życia- nigdy bowiem nie czułyśmy się jak wtedy, dosłownie jak małpy w zoo, skupiające na sobie uwagę całego miasta. Nigdy potem nie popełniłyśmy też samego błędu i nie wyszłyśmy na miasto ubrane dość "europejsko". Gwizdy, krzyki, a nawet zaczepki nie były wszak przyjemne i choć wzbudziły w nas stan czujności, nie byłyśmy jeszcze do końca świadome, co może nam się przydarzyć. Czuwała nad nami najwyraźniej opaczność - jeszcze tego samego dnia podszedł do nas młody Wenezuelczyk, Frayank, rzucając na wstępie w naszą stronę "Be careful girls" ( z ang. bądźcie ostrożne, dziewczyny). Krótko potem zaprosił nas do swojego domu, gdzie spędziłyśmy z jego rodziną święta Wielkiej Nocy. Oprowadzając nas po stolicy, odkrywał przed nami co rusz to nowe karty z przeszłości i teraźniejszości Wenezueli. Historie mrożące krew w żyłach, o wszechobecnych rabunkach (Frayank sam został napadnięty i okradziony parokrotnie, zostając zastraszony pistoletem), korupcji, niesprawiedliwości i wysiłku, jaki muszą włożyć młodzi ludzie, by żyć w miarę dostatnio. Zaczęłyśmy więc baczniej obserwować rzeczywistość. Kraty w oknach mieszkań bądź rozłupane na pół butelki, ustawiane na płotach posiadłości są w Wenezueli na porządku dziennym i dają tylko pozorne poczucie bezpieczeństwa. Frayank zapytany o to, czy może nas wziąć wieczorem do jakiegoś klubu, baru czy dyskoteki, odpowiedział ze smutkiem w oczach "It’s impossible" (z ang. to niemożliwe). Po zmroku najlepiej nie wychodzić z domu, nie błąkać się po mieście, bo wtedy, jak twierdzi, jest się współwinnym ewentualnej grabieży (w najlepszym przypadku tylko grabieży!). Kusi się los. I tak też zaczęłyśmy zauważać również, że plakaty z wydarzeniami kulturalnymi wskazywały godziny wczesno popołudniowe, a Frayank i jego znajomi, którzy pokazywali nam miasto, późnym popołudniem robili się podenerwowani, co rusz spoglądając na zegarek. Należy tu dodać, że nie mogłyśmy pozostać choć na chwile same, byłyśmy pod ciągłą eskortą naszych wenezuelskich przyjaciół - co na początku wydawało się nam dość osobliwe. Lecz teraz jesteśmy wręcz pewne, iż dzięki temu nic nie stało się nam w Caracas. Razem z naszą wenezuelską trupą zdobyliśmy także w znoju i pocie szczyt Pico Naiguata, wznoszący się nad Caracas. Trudy wspinaczki wynagradzały nam wspaniałe widoki, jak też długie wieczorne rozmowy, podczas których nasi znajomi opowiadali nam smutne historie swojego życia. By wyemigrować, musieliby ciężko pracować przez kilka lat, a i tak nie mają pewności, czy dostaną pozwolenie na opuszczenie kraju. Jeden z zapoznanych przez nas chłopców, Carlos, został deportowany z lotniska we Włoszech bez istotnej przyczyny. Pięcioletni wysiłek odkładania przez niego pieniędzy na "odkrycie" innego świata - Europy, rozsypał się w jednej sekundzie. "Chávez" - oto słowo klucz, odpowiedź na pytanie, jaka jest przyczyna tak trudnej sytuacji Wenezuelczyków. "Mam nadzieję, że szybko umrze" - dodaje na koniec naszej rozmowy Gollo, któremu załamuje się głos. *Couchsurfing - organizacja non-profit, zrzeszająca osoby chcące podzielić się swoją "kanapą" bądź/i podróżników szukających dachu nad głową i interkulturalnych spotkań; Las Blondynas, Love each part of the world- podróż trzech Łowiczanek (Anna Witkowska, Marta Kosmowska, Aleksandra Kolasiewicz) przez trzy kontynenty - Amerykę Południową, Australię oraz Azję Południowo-Wschodnią, marzec-wrzesień 2012; Las Blondynas promowały także Ziemię Łowicką na świecie, dostając wsparcie Burmistrza Miasta Łowicza- Krzysztofa Jana Kalińskiego oraz Wydziału Promocji Urzędu Miejskiego w Łowiczu;
Wyswietleń: 8717 wyświetleń
|
|